Wspomnienie – wywiad z śp.  Ks. Krzysztofem Pastuszakiem – Martyna Bajgrowicz (- bez zdjęć)

a krzysiekŚ. P. KSIĄDZ PRAŁAT KRZYSZTOF PASTUSZAK

 

Kocham życie i cieszę się nim!

Misjonarz z Belgii, wcześniej misjonarz w Kamerunie, Wikariusz Biskupi Diecezji Symferopolsko-Odesskiej ds. kontaktów z zagranicą; od 2015 przebywał w Parafii pw. św. Marcina w Krościenku Wyżnym. Ofiarował naszej świątyni liczne relikwie, m. in. św. Marcina i św. Rocha. Zachęcił do utworzenia Róż Różańcowych. Służył parafianom mądrym słowem w swoich homiliach. Wnosił ożywcze tchnienie Bożego Ducha w życie naszej miejscowości. Zmarł 20 kwietnia 2020 r.

 

 

 

 

 

Wtedy wszystko się zaczęło…

Przyszedł na świat 10 października 1936 roku w Jędruszkowcach na Podkarpaciu jako czwarty syn Władysława i Heleny z d. Babiak. Wspomina: Kiedy mama przyniosła mnie jako kilkutygodniowe niemowlę do dr. Samuela Herziega w Sanoku, chociaż lekarz powiedział: „Coś mi tu trupa przyniosła”, to dziecko zbadał, lekarstwo dał i pieniędzy nie wziął, a było to na przednówku. Ksiądz Mamę nazywa najlepszym „lekarzem”: leczyła sercem, dobrocią i uśmiechem swoją siódemkę dzieci /sześciu synów i najmłodszą córkę Alusię/. A dodawała jej sił Matka Boska Pocieszenia z franciszkańskiego klasztoru w Sanoku, gdzie przy Dużym Rynku mieszkali. Ta sama cudowna podobizna Maryi, pochylonej nad maleńkim śpiącym Jezusem, przyniosła wolność więzionemu w Komańczy Ks. Prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu, który po dwóch miesiącach od otrzymania jej kopii został wypuszczony i w dowód wdzięczności ustanowił  Nieustanną Nowennę odprawianą do dziś w każdą środę w sanockiej świątyni /od roku 2005 sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia – Pani Ziemi Sanockiej/.

Powołanie do kapłaństwa Księdza Krzysztofa kształtowało się w czasie służby ministranckiej w sanockiej Farze, czyli w kościele pw. Przemienienia Pańskiego oraz u stóp Matki Bożej Pocieszenia u franciszkanów, bo dom rodzinny stał niedaleko obydwu kościołów, mniej więcej w odległości 50 metrów. Głos powołania, wzmocniony prośbami Babci, by na przepięknych nowennach przed Niepokalanym Poczęciem Matki Bożej w klasztorze franciszkanów służyć, usłyszał jako mały ministrant. W młodości bardzo lubił grać w piłkę nożną w juniorach „Sanoczanki”. Rok przed maturą po raz pierwszy pielgrzymował na Jasną Górę z Ks. Zygmuntem Skrętkowskim.

Do seminarium wstąpił w 1954 roku wraz ze 125 innymi kandydatami. Przyjęto tylko 52 z powodu braku miejsc. Kształcili się oni w trzech dziedzinach: duchowej, intelektualnej i fizycznej. Seminarium ukończyło 39 studentów, a do dziś (2018 rok) żyje 20 z nich. Były to czasy nieprzychylne dla księży. W Przemyślu Ksiądz Pastuszak, często wzywany do Urzędu Bezpieczeństwa przy ul. Krasińskich 25, nie wyrzekł się powołania w zamian za propozycje darmowych studiów inżynieryjnych lub medycznych, bądź za opiekę nad rodziną. W czasie służby ojczyźnie (obowiązkowej wtedy dla wszystkich studentów) rozdawał kolegom medaliki. Oni wrócili cali i zdrowi, a Ksiądz Krzysztof miał 12 szwów i głęboką fosę w jamie brzusznej. Do dzisiaj świadczą one o jego wielkiej miłości do ojczyzny. Kapelan wojskowy, Ks. Jan, przygotowując go na śmierć, powiedział mu: „Spowiadaj się, bo będziesz umierał.” Na szczęście Bóg miał inne plany i Ksiądz przeżył. Mama po sześciu miesiącach jego pobytu w szpitalu w Kętrzynie, udała się po ratunek do Maryi i klęcząc nocą przed bramą klasztoru oo. franciszkanów, odpowiadała na podejrzliwe pytania milicjanta, że nazajutrz jedzie na drugi koniec Polski po syna, a w Sanoku zostawia szóstkę małych dzieci, i boi się, że nie wróci.

 

Kapłański chleb powszedni…

Święcenia kapłańskie otrzymał 12 czerwca 1960 roku z rąk J. E. Ks. Biskupa Franciszka Bardy w katedrze przemyskiej. Wspominał: Dzień wymarzony! Dzień wymodlony! Pierwsza msza święta u Brata Alberta przy łóżku sparaliżowanego od 15 lat Ks. Jana Siłki. Zaraz po święceniach, gdy odwiedził swego brata Zbyszka, który był proboszczem w Cisnej, miał okazję spotkać się z późniejszym Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Wieczorem wstąpiło na plebanię dwóch księży z prośbą o nocleg. Brat mówi, że jest tylko jedno łóżko i leżanka w kuchni, no i stodoła jest, czasem turyści w niej śpią, tylko w tej chwili nocuje tam dwóch milicjantów, bo się im popsuła „Emka” /motocykl służbowy/. Ale księża na pewno zmęczeni, to my z bratem pójdziemy do tych milicjantów, a wy sobie śpijcie tu. Zauważyłem u jednego z nich pierścień na ręku. Zapytałem o to, a w odpowiedzi usłyszałem, żeby się tym nie przejmować. „Tutaj przynieśliśmy ryby z potoku, zrobimy kolację, zjemy, to sobie opowiemy”. Tak wyglądało pierwsze spotkanie. Drugie w Stalowej Woli w 1973 na konsekracji kościoła Matki Bożej Królowej Polski. Na KUL-u słuchałem jego wykładów. Potem spotykaliśmy się w Rzymie. W Kolegium Papieskim /dziś Jana Pawła II/ na Awentynie prowadziłem rekolekcje święte dla księży studentów. Towarzyszyłem Mu także w Belgii przy Jego pierwszej wizycie duszpasterskiej w 1985 r. i drugiej w 1995. Wielokrotnie przyjeżdżałem też z Belgii z młodzieżą, ze starszymi do Rzymu. Byłem także z Nim podczas wizyt w Polsce: w Krakowie w 1979 dyżurowałem u oo. Franciszkanów w konfesjonale i na Błoniach, a potem wielokrotnie, m. in. z Ks. Biskupem Vancottemem w Tarnowie w 1987 r.

Pierwszą parafią, do której Ksiądz Krzysztof trafił jako wikariusz, była Trześń w powiecie tarnobrzeskim i Nadbrzeże Sandomierskie. Proboszczem i jednocześnie dziekanem był tam Ks. Marceli Dyszyński. Księża mieli cztery dojazdy. Ks. Krzysztof prowadził 100 ministrantów. „Organizowałem zajęcia i wyjazdy ministranckie. Byłem także nauczycielem religii w szkołach w Furmanach, Sokolnikach, Orliskach i sandomierskiej „Trójce”. Nie zgodziłem się należeć do tzw. „księży patriotów”, nie podpisałem „lojalki” i wyrzucono mnie ze szkoły w Sandomierzu po roku”– wspominał.

Kolejną parafią był Mrzygłód koło Sanoka. Funkcję proboszcza pełnił tam Ks. Kazimierz Haligowski. Było sześć dojazdów, a do niektórych trzeba było jechać przez rzekę, ponieważ brakowało mostów. Później Ksiądz Krzysztof trafił do Lutczy, gdzie proboszcz Władysław Wilk powierzył mu duszpasterstwo, a sam zajmował się budową kościoła. Kolejne parafie to Chmielnik i Krzywcza. W 1964 roku dostał skierowanie do tej parafii pod Przemyślem. Kościół parafialny miał kilka dojazdów w odległości wielu kilometrów. A ja miałem wtedy nogę świeżo wyjętą z gipsu. Zwykle przyjeżdżał po mnie gospodarz i zabierał na lekcje religii do dzieci, jednak nie zawsze miał taką możliwość. W pierwszy piątek września, ksiądz dziekan kazał mi jechać do szkoły, ale gospodarz nie przyjechał. Zauważyłem, że nie ma transportu, a na zewnątrz szaleje ulewa. Dziekan nie dawał za wygraną i pożyczył kalosze. Sytuacja powtórzyła się także w październiku. Schowałem wtedy jednak kalosze do teczki i wybrałem się autobusem do Przemyśla. Jak wspomina Ksiądz Krzysztof: To co usłyszałem od biskupa w Przemyślu, zapamiętam na całe życie. Poprosiłem wtedy także o przeniesienie, na co biskup zgodził się bez wahania i już nie było okazji oddać dziekanowi kaloszy. Przeniesienie Księdza Krzysztofa do Jeżowego było ostatnim dekretem biskupa przed śmiercią. Później kanclerz miał problem z kaloszami, ponieważ nie zostały one ujęte w testamencie. Podczas kolejnego spotkania z księdzem dziekanem na rekolekcjach w Przemyślu Ks. Krzysztof prosił o wybaczenie, a dziekan „poszedł do nieba chyba z butami, ale bez kaloszy”. W Jeżowym nowy wikary założył chór i orkiestrę parafialną, które kontynuują swą działalność do dzisiaj. Tamtejszy ksiądz proboszcz Ludwik Bielawski skierował mnie do Nowosielca, ok. 14 km od Jeżowego. W zimie, gdy śniegi były duże, a motorem jechać się nie dało, woziłem Pana Jezusa autobusem pracowniczym, który rano zabierał robotników do Huty w Stalowej Woli, a jak pan kierowca Henio Drzymała wracał po południu, to mnie zabierał z powrotem do Jeżowego. Żeby tych uciążliwych dojazdów uniknąć, budowałem tam plebanię, ale nie dostałem pozwolenia. Opancerzone samochody milicyjne otoczyły kościół i nowo wybudowaną plebanię, która została rozburzona razem z fundamentami. Zabrali mi też paszport do „demoludów”, a już wtedy zgłaszałem księdzu biskupowi chęć wyjazdu na misje. W związku z tym jednak nie było możliwości wyjechać….

Plany misyjne…- „proście, a będzie wam dane”… (Mt 7,7)

Kiedy w 1979 roku do Polski przyjechał Jan Paweł II, Ksiądz Krzysztof otrzymał pierwszą możliwość wyjazdu. Wybrał się wtedy do biskupa z prośbą o wysłanie go na misje. Tak wspomina tę rozmowę:

Ksiądz Biskup mnie zapytał:

– Gdzie chciałbyś pojechać?

– Do Brazylii – odpowiedziałem.

– Dlaczego tam?

– Bo tam w piłkę dobrze grają.

– To dobrze  – powiada ksiądz biskup. –  Niech ksiądz jedzie w Bieszczady.

– Dlaczego?

– To na „B” i to na „B”, a Pan Jezus ten sam. A buty – gumiaki niech ksiądz też tam weźmie, bo się przydadzą, jak w Brazylii.

Kolejne parafie to: Ustrzyki Dolne, Zgłobień, Gorzyce, Samoklęski i Lesko.

Ksiądz – arbiter

Ksiądz Krzysztof to także sędzia piłkarski. Będąc na studiach, zrobił uprawnienia sędziowskie. Niewiele osób wiedziało o nietypowym hobby Księdza. Kiedy został proboszczem, przychodziły zawiadomienia na otwartej karcie pocztowej, że jest sędzią głównym. Listonosz to przeczytał i rozniósł po parafii, myśląc, że proboszcz pracuje w sądzie. Po jednym z meczów sędziowanych przeze mnie ksiądz biskup dowiedział się o tym nietypowym zajęciu i zakazał tego dalej robić. W tamtych czasach w Polsce było nas tylko dwóch księży, którzy mieli uprawnienia sędziowskie, ale tylko ja przeszedłem okres próbny. Była to, oprócz hobby, także praca misyjna, duszpasterska, bo sędzia ma duże możliwości na boisku sportowym, na przykład używanie słów niecenzuralnych przez zawodników jest niedozwolone i za takie słowa należy się rzut pośredni. Sędziowie potrzebowali też księdza w swoim środowisku, często trzeba było z nimi posiedzieć po meczu na trybunie, nawet w stroju sędziowskim i wyspowiadać niektórych, gdyż do kościoła mieli zakazane chodzić.

Proboszcz w Cholewianej Górze

Parafia, która była pierwszym probostwem Księdza Krzysztofa Pastuszaka, to Cholewiana Góra koło Niska na Podkarpaciu. Trafił tam w 1973 roku, a więc zbiegło się to z ukończeniem studiów z zakresu liturgiki na KUL-u. Zagospodarowanie nieużytków, rozbudowa kościoła i budowa infrastruktury przy plebani, to tylko niektóre z dokonanych tam zmian. Zaczął od generalnego remontu kościoła, plebanii i budynku gospodarczego. W czasach PRL-u władza państwowa zabierała kościołowi majątek. Obok kościoła w Cholewianej Górze był teren, na którym miała powstać obora dla byków. Nie chcąc do tego dopuścić, Ksiądz Pastuszak prosił parafian, aby przynosili kamienie pod kościół. Każdy tyle, ile miał grzechów. Pewna pani przywoziła kamienie w taczkach. Zapytana, dlaczego przywiozła całe taczki, odpowiedziała: „Cichojta, Proboszczu, jadę po drugie – ile grzechów, tyle kamieni”. Dzięki zaangażowaniu parafian powstały wokół kościoła cztery ołtarze, które przetrwały do dnia dzisiejszego.


Praca misyjna w Afryce

Na pierwszą misję Ksiądz Krzysztof został wysłany w 1979 roku, najpierw do Francji do QUEROUN-NANTES, do Ks. Kawalca, który tam już pracował. Stan wojenny zastał go w Rzymie z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. W 1982 znalazł się po raz pierwszy w Kamerunie. Po dotarciu do Afryki Ksiądz i jego towarzysze rozmawiali z celnikami o Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej w Hiszpanii, a wolną drogę otworzył im drobny podarunek z Mundialu. Ksiądz Kameruńczyk – Alojzy zawiózł ich do Biskupa Ordynariusza w Doume. W drodze do właściwej misji ludzie serdecznie witali nowo przybyłych i widać było, że na nich czekali. W miejscowe zwyczaje, obrzędy i pracę misyjną Księdza Pastuszaka wprowadzał młody ksiądz murzyński. Ponad 70 wiosek do obsługi – kaplice mniej więcej jak kościoły budowane w diecezji przemyskiej za czasów gierkowskich, niektóre solidniejsze. Kiedy ktoś umrze, bębny przez całą noc głoszą radość śmierci, tam naprawdę było widać, że umarli dalej żyją.

W czasie pory deszczowej padało kilka razy dziennie. Wielokrotnie zdarzało się, że nie mogłem przejechać drogą, bo wszystko było zalane. Wtedy potrzebne były także zupełnie inne stroje. Najlepiej koszulka z długim rękawem (tylko nie niebieska, bo ten kolor lubiły muchy-filerie przenoszące choroby) i… kalosze. Przez większość dnia nie dało się za wiele zrobić, w nocy natomiast wszystko ożywało. Uczyłem się gry na gitarze, czemu lubiły przyglądać się dzieci. Kiedy złożyła mnie malaria, musiałem brać silne leki, w skutkach przyszedł atak serca i wszyscy byli przekonani, że to moje ostatnie chwile pod afrykańskim niebem. Na szczęście przypomniałem sobie, że mam wodę z Lourdes. Kilka jej kropel sprawiło, że już następnego dnia czułem się dużo lepiej i brałem się do pracy na nowo.

Później okazało się, że kolejna misja Andjou, którą otrzymał Ksiądz Krzysztof, ma za patronkę Matkę Bożą i święto odpustowe w ten sam dzień co w Cholewianej Górze. Praca, która go tam czekała, polegała głównie na remontach, budowach i zwykłej posłudze misjonarskiej. Refleksja, jaka nasunęła się Księdzu po kilku dniach tej misji: Dla nas, Polaków, nigdzie nie ma łatwo i stale jesteśmy tam, gdzie najtrudniej, bo „Polak potrafi”. W Andjou ludzie byli serdeczni i przyjęli misjonarza z Polski bardzo ciepło. Homilie głoszone w języku francuskim lud rozumiał i chętnie przyjmował.

Cztery razy w roku były 3 dni penitencjarne przy misji, coś jakby rekolekcje połączone z pracą fizyczną na rzecz parafii. Organizowane przed Świętami Bożego Narodzenia, Wielkanocą, Matki Boskiej Zielnej i Wszystkimi Świętymi. Oprócz klimatu najbardziej dawała się we znaki w Afryce samotność. Księża często się wzajemnie odwiedzali. Była to dla nich przyjemność, ale także swego rodzaju obowiązek. Podczas jednej z takich wizyt musieli stawić się na egzekucji kanibala, który zjadł żywe ludzkie serce. Takim wydarzeniom zawsze musieli asystować kapłan katolicki i duchowny protestancki.

Jedną z parafii Ksiądz Pastuszak objął po francuskim duchownym, którego… zjedli parafianie. Trafił do rejonu, w którym występował kanibalizm. Wśród Afrykańczyków trzeba było uważać na to, co się mówi, ponieważ oni wszystko brali bardzo dosłownie. Francuski ksiądz przygotowujący się do wyjazdu pożegnał się z parafianami w ten sposób: „Ja was kochać, moje serce z wami zostać”. Ludzie odpowiedzieli mu: „My też cię kochać, twoje serce z nami zostać” i jak powiedzieli, tak zrobili. Zgodnie z prawem karane były tylko osoby, które zjadły serce (odwaga), mózg (mądrość) i wątrobę (zdrowie).

W Kamerunie nie było jesieni, liście na drzewach przez cały rok pozostawały zielone. Księdzu Krzysztofowi zdarzało się tęsknić za „łąkami polskimi, osnutymi mgłą jesienną, za tymi topolami szumiącymi, opadającymi liśćmi – przypominającymi czas rozstania…”. W kościołach afrykańskich słyszało się pieśni gregoriańskie, które w Europie można było usłyszeć już tylko z płyt. Księdzu Krzysztofowi udało się odśpiewać wraz z całym kościołem „Missa de Requiem”. Widział w tym zasługi swoich poprzedników, którzy za wszelką cenę starali się odnaleźć w niezgłębionym buszu człowieka. Kiedy nie dawali rady, na pomoc przychodzili im mieszkańcy wiosek, które całymi latami oczekiwały na wysłannika z łaską Bożą. Ja, żeby objechać całą moją parafię, wszystkie wioski, potrzebowałem na to dwa lata. Warunki życia na terenie, gdzie znajdowała się parafia Księdza Pastuszaka, były trudne. Zbiornik z wodą oddalony o 2 kilometry. Śmiertelność bardzo duża. Wielu ludzi angażowało się w poprawę tej statystyki, ale mimo to umierało 40% dzieci. Przeżywali tylko silni fizycznie. Starość przychodziła szybko, ludzkie twarze nosiły znaki trudów pracy i przebytych chorób. Tam nikt nie wzywał lekarza, wszyscy w spokoju czekali na śmierć bliskich, ponieważ często nie było ich stać na pomoc medyczną. Groby kopano w kształcie studni na 1,5 m głębokości. Ciała rzadko chowano w trumnach, najczęściej owijano je tylko prześcieradłem. Śmierć jest tam jednak powodem do radości po skończonych trudach życia i nikogo nie dziwi. Afrykańczyków cechuje głęboka wiara w zmartwychwstanie.

W Kamerunie ludzie posługują się wieloma językami i aby lepiej zrozumieć psychikę parafian, trzeba też poznać ich mowę. Do Księdza Krzysztofa przychodził katechista, który uczył go miejscowego języka „maka”. Kiedy tłumaczył mu nawet proste słowa, bardzo głośno krzyczał. Pewnego dnia Ksiądz powiedział: Tom, przyjacielu, nie krzycz tak na mnie głośno, ja nie jestem głuchy, ja tylko twojego języka się muszę nauczyć. Na co Tom: „Fada (Ojcze w języku maka) – niech cała wieś słyszy, że to ja ciebie uczę, a nie ty mnie”.

Z tym samym katechistą wiąże się inna zabawna historia dotycząca piżamy misjonarskiej, która wisiała na bambusie, żeby mogła wyschnąć. Wiadomo, jaki jest klimat na równiku. Koszula nigdy nie była sucha. Przyszedł raz katechista i zapytał:

– Fada, czy mogę założyć tę bluzkę?

 – Możesz…

Potańczył w niej chwilę.

– Ładna?- chciał jeszcze wiedzieć.

– Ładna…

– A mógłbym ubrać te spodnie?

– Mógłbyś…

– A mógłbym iść do domu, pochwalić się żonie?

– Mógłbyś…

– To ja przyjdę jutro.

A jutro to była niedziela, patrzę, a on stoi przed ołtarzem elegancko w mojej piżamie, wystrojony czytał lekcję. W poniedziałek rano kolejka mężczyzn tam, gdzie spałem. Pytam, czego chcą. Odpowiadają:

– My przyszli po ten ładny garnitur.

Przywieźliśmy im tego sporo! – opowiadał po latach ze śmiechem Ksiądz Pastuszak.

Misjonarz w Belgii

Po powrocie z Kamerunu Ksiądz Krzysztof został skierowany na zastępstwo do Metz we Francji, z przeznaczeniem w przyszłości objęcia parafii niedaleko Paryża. Nie zawsze jednak plany Boskie są zgodne z ludzkimi i już po dziewięciu miesiącach wrócił do Belgii.

Jego belgijska przygoda rozpoczęła się w 1981 roku w czasie przygotowań do wyjazdu na misje do Afryki. Później ze względu na potrzebę leczenia po powrocie z Afryki Ksiądz Krzysztof zatrzymał się w Belgii. Miał najcięższą postać malarii, ale przeżył. W Polsce nie istniały wtedy takie możliwości leczenia dla misjonarzy. Potrzebne było mu jednak ubezpieczenie, którego nie posiadał. Jedyną opcją okazała się nominacja do duszpasterstwa w kościele belgijskim. Zaczął się więc starać o zatrudnienie. Na pytanie kanonika o to, gdzie chce pracować, odpowiedział: „Tam, gdzie nikt nie chce!”. I tak się właśnie stało. Ksiądz trafił do Brabant Wallon. Angażował się tam, gdzie praca duszpasterska była najbardziej potrzebna, a więc w szkołach katolickich, domach opieki dla osób starszych i na zastępstwa na innych parafiach. Posługiwał także dla Polaków i Węgrów przez trzy lata w Seminarium Duchownym św. Pawła w Louvain-la-Neuve. Na zaproszenie pani Marii Teresy Wolfs w Instytucie Saint Trinite w Brukseli, prowadził katechezy i rekolekcje zamknięte dla młodzieży tegoż Instytutu. Przez pół roku był administratorem parafii Incourt-Opprebais. W 1984 r. został proboszczem parafii Loupoigne, Fonteny i Lonce, w dekanacie Genappe. Jego posługa misyjno – duszpasterska obejmowała trzy kaplice dojazdowe. W parafii znajdował się piękny kościół wybudowany w 1830 roku. Jednak był od 15 lat zamknięty nakazem władz lokalnych, na podstawie fałszywych ekspertyz, że fundamenty są słabe i budynek grozi zawaleniem. Sufity, ściany, ambona, konfesjonały były zniszczone z powodu dziurawego dachu. Tabernakulum rozbite siekierą, przepiękne witraże powybijane kamieniami, organy opanowane przez gołębie. Ekspertyza, o którą poprosiłem, wykazała, że fundamenty są w bardzo dobrym stanie, budynek był jedynie zaniedbany ze względu na zakaz”. Wspólnymi siłami, głównie przyjaciół z Polski, zaniedbany kościół odremontowano. „Ambona miała cztery kolumny, jej zadaszenie zostało zniszczone, nie miałem ołtarza, moją ideą było zachować wszystko, co się nadawało do użytku. Ołtarz widziałem z tych czterech kolumn z ambony. Znajomy doktor Jerzy Najbar z Dukli, który wraz żoną Haliną i synem Tomaszem przyjechał w odwiedziny do Belgii, powiedział: „To jest moja robota, jestem chirurg ortopeda”. Ołtarz do dziś stoi na tych czterech nogach z ambony. A otwarty nakazem państwowym kościół, został ponownie poświęcony 26 czerwca 1986 roku przez kardynała Gotfryda Danneelesa w obecności wielu gości. Praca przyniosła efekty i wraz z odnową świątyni nastąpił rozkwit życia parafialnego. Założono grupy ministrantów, lektorów i harcerzy. Powstał także zespół opieki nad chorymi, rada parafialna i grupy katechetyczne. W piątym roku pracy Ksiądz Krzysztof zaczął tęsknić za misjami i zostawiając parafię wikariuszowi, szykował się na wyjazd do Kamerunu. Jednak trzy godziny przed odlotem zamiast na lotnisku znalazł się na stole operacyjnym oddziału kardiochirurgii z zawałem serca. Gdy po następnych pięciu latach, znów wybierał się do Kamerunu- na zaproszenie Ks. Biskupa Van Hegena i Ks. Zdzisława Daraża- a sytuacja się powtórzyła, wtedy zrozumiał, że jego miejsce jest w Belgii. W 1989 roku został proboszczem w parafii St. Etienne w Ohain i Gros-Tiens w dekanacie Lasne, gdzie od pięciu lat nie było stałego duszpasterza. Władze chciały zamienić tamtejszy kościół na salę koncertową oraz wystawową. Udało się do tego nie dopuścić. W 1991 roku kościół został odnowiony przez grupę Polaków. Odbyło się to bez zgody władz, jednak z pomocą parafian, turystów i sympatią biskupa. W 2003 roku otrzymał nominację na wikariusza biskupiego diecezji Odessa-Symferopol do kontaktów z zagranicą. Na swym koncie ma liczne odznaczenia: medal Senatu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego za zasługi dla uczelni; medal biskupa diecezji Odessa-Symferopol za pomoc Kościołowi na Ukrainie; medal wdzięczności Kapituły Polskiej w Niemczech za „Ich słowa i ich czyny”.

Po wielu podróżach, m.in. do Japonii, na Krym jako wikariusz w Odessie, etc. Po ponad 400 misjach głoszonych w różnych częściach świata /„Nie byłem tylko w Australii”/, osiadł w Krościenku Wyżnym.

 

 

Ksiądz Prałat Krzysztof Pastuszak był człowiekiem, który spotkał w swoim życiu bardzo wielu niezwykłych ludzi i przeżył całe mnóstwo niewiarygodnych przygód, jednocześnie pozostając sobą – radosnym, kochającym życie, lubiącym żartować. Był zawsze młody duchem.

Wydawać by się mogło, że mając taki ciekawy życiorys, opowiada się tylko o sobie. Ksiądz Krzysztof był jednak bardzo skromny. Trudno wyłuskiwało się z jego opowieści informacje o nim samym. Wspominając o swoich osiągnięciach, widział w nich zasługi innych ludzi. Dostrzegał drugiego człowieka i równie chętnie opowiadał przygody swoich przyjaciół, znajomych i nawet przypadkowo spotkanych osób. Bardzo hojnie dzielił się swoimi przeżyciami i historiami innych ludzi. Nasze rozmowy mogłyby trwać godzinami, a arsenał tematów i wątków nigdy by się nie wyczerpał.

Każdy kolejny jego wyjazd był niewiadomą. Nikt nie mógł zagwarantować, że z Afryki Ksiądz wróci zdrowy. Wiedząc, co może go spotkać, mimo wszystko podejmował ryzyko. Wbrew wszelkim przeciwnościom nie dawał się zwyciężyć. Jego życie pełne było niespodzianek, nigdy nie wiadomo, co mogło się wydarzyć w następnej chwili. Żadna kolejna część historii jego życia nie wydawała się nudna. W każdej znalazł się jakiś nieoczekiwany zwrot akcji, nic nie było oczywiste i przewidywalne. Sprawiało to, że Księdza słuchało się z jeszcze większą ciekawością. Takie życie było dla Księdza Krzysztofa sposobem na realizację powołania. Nigdy nie dane mu było się nudzić, zawsze było coś do zrobienia, jakiś problem do rozwiązania, książka do napisania, misje do wygłoszenia. Ludzie potrzebowali jego, a on potrzebował ludzi. Przecież na tym polega zadanie misjonarza, aby przebywać z ludźmi, rozmawiać, po prostu dla nich być. Oddawać siebie innym.

W myśl tej zasady Ksiądz Krzysztof postąpił w 2009 r., gdy jako Kanonik Honorowy Kapituły Katedralnej w Kielcach, przekazał biskupowi kieleckiemu Kazimierzowi Ryczanowi swoje bogate zbiory, liczące ponad 300 eksponatów oryginalnych szopek z całego świata. Znalazły się one w grudniu 2009 r. na wystawie w kościele Miłosierdzia Bożego w Kielcach i tam już pozostają.

 

W styczniu 2010 r. ponad 100 krucyfiksów i figurek Chrystusa Frasobliwego głównie z Belgii i Francji, ale także z Polski, pochodzących z kolejnej cennej kolekcji ks. Pastuszaka również znalazło się na wystawie w Kielcach. Niechciane, porzucone lub oddawane przez rodziny do kościołów, zebrane przez tego niezwykłego Kapłana prowokują do refleksji nad miejscem krzyża w życiu chrześcijanina, w życiu współczesnej Europy.

Ksiądz Prałat Krzysztof Pastuszak, którego losy przed paru laty skierowały do naszej parafii, wciąż dzielił się swoimi poglądami, wciąż ewangelizował. W swoim bogatym życiu wygłosił ponad 400 misji i rekolekcji. Oprócz tego pisał książki o ludziach, których spotkał na swej drodze. Oto ich tytuły: „Podniebne loty” (o Colette Courtoy- Belgijce zakochanej w Polsce), „Żniwiarze Pana” (o polskich księżach w Belgii), „Zaślubieni z życiem” (o lekarzach, dla których najcenniejszą wartością jest życie człowieka od chwili poczęcia aż po naturalną śmierć).

Dochód ze sprzedaży swoich książek Ksiądz Krzysztof przeznaczał na pomoc misyjną.

Rozwijał swoje artystyczne pasje. Malował piękne akwarele. Wśród wielu krajobrazów, kapliczek ozdabiających ściany jego mieszkania wyeksponowany był wizerunek „Inki”- Danuty Siedzikówny. To dla Księdza ważna postać. Prawdziwa bohaterka.

Do druku przygotował książkę pt. „Halinka. Radość życia” o sanitariuszce- walczącej w powstaniu warszawskim, którą Ksiądz Krzysztof poznał w Anglii podczas głoszonych tam rekolekcji.

Prawie każdą homilię poprzedzał i kończył wierszem karmelitanki Siostry Miriam Dzieciątka Jezus z Betlejem:

 

„Wędrującym ptakom

Wyznaczasz miejsce

Odpoczynku, Panie,

Karmisz i wzmacniasz siły

By mogły kontynuować lot…

Nam

Uwikłanym w gwarliwą

Codzienność

Podaruj chwile wytchnienia

I skieruj nasz lot

ku Niebieskiej Ojczyźnie”.

 

Autor: Martyna Bajgrowicz – praca na Ogólnopolski Konkurs

„Arsenał Pamięci” w Łodzi w 2018 r. (oprac. Alina Kmonk)